czwartek, 12 kwietnia 2012

Rozdział drugi + kilka informacji.


Rozdział Drugi – Podróż.

„Los, szachraj z niego. Odbierając mi wolność odbiera mi to, do czego zostałem stworzony – marzenia. Usuń się chmuro fatum, co nade mną pikujesz, Usuńcie się chmury fatum z nad ziemi, co deszczem traktują duszę mą.”

Kompletna ciemność. Gdzie my idziemy? Na głowę nałożony mam worek, Derbe i Cilkelt też zapewne. Czy ja dobrze słyszałem? Yellowheart? Czy tam nas prowadzą? Nie… to niemożliwe, przecież my tak sobie nie dalibyśmy rady. Zaraz, zaraz! Strażnik mówił coś o zabójstwie kupców w pobliżu lasu. Czy kupców mogła zabić ta sama istota, co ją słyszeliśmy? – Słyszę jak ślina zatrzymuje mi się w gardle, a przez ciało przechodzą dreszcze. Rozumiem. Ktoś lub coś zabiło podróżujących kupców a władzę myślą, że to my – Nie jest dobrze… - Dumam. Idziemy już dobre parę godzin, czuje moje wyjałowione od braku wody wargi. Napiłbym się czegoś. Może poprosić strażnika o wodę? –Nie – Drę się w myślach – Zabiłby mnie, albo poważnie ranił.
Nagle strażnik popycha mnie do przodu, po chwili szybkim ruchem ściąga worek z głowy. –Doszliśmy do Gardenwall, tu spędzicie noc. – Słyszę głos z tyłu.
Jesteśmy pod bramą Gardenwall, strażnicy wpuszczają nas do środka. Nie jestem przyzwyczajony do wchodzenia główną bramą. Zazwyczaj wchodziliśmy od tyłu – przy uszkodzonej części muru. Rozglądam się. Widzę Idących cicho, prowadzonych przez straż kompanów. Chcę do nich krzyknąć, w ostatniej chwili przygryzam język. Idziemy uliczkami miasta. Mijamy fontannę, najpiękniejsze miejsce tego miasta. Obok fontanny zawszę siedzi grajek przygrywający na harfie, a pod nogami ma kapelusz, do którego ludzie wrzucają kilka koron. Widok dziewczyn siedzących na murku w szykownych strojach również potrafi przyciągnąć oko. Gdybym tylko miał dużo pieniędzy zebrałbym się na odwagę i porozmawiał z jedną z nich. Podążamy dalej. Przechodzimy koło gospody „Pod Niebieskim Okiem”, udaje mi się usłyszeć śpiewy dochodzące z owej gospody „Okrutny los, znów śmieje się. Jest mi niedobrze, jest mi z tym źle…” – Śpiew po chwili zanika zagłuszony przez przejeżdżający wóz kupiecki. Później jesteśmy już zbyt daleko bym mógł go usłyszeć.
Na horyzoncie widzę więzienie. Kryminał w Gardenwall – okropne miejsce. Byłem tam raz na sam widok zdaje mi się jakbym czuł okropny odór powiązany z tym miejscem. Pamiętam to… Na samą myśl robi mi się nie dobrze. Było to 4 lata temu, kiedy ukradłem jabłko ze stoiska, myślałem, że nikt nie widzi. Myliłem się.  Byłem błędnie przekonany o swoim sukcesie. Szedłem jedząc sobie przepyszny, słodziutki, czerwony owoc, gdy usłyszałem krzyk – Straż! – Zatrzymuje się, zamieniam się na kilka sekund w słup soli. – Ten dzieciak! Ukradł mi jabłko – Słuch mnie nie myli, mózg też nie i daje wyraźnie do zrozumienia, że to chodzi na pewno o mnie. Nie odwracam się by zweryfikować czy owe domysły są prawdziwe. Ruszam biegiem przed siebie. Wbiegam do jakiejś wąskiej uliczki. Biegnę ile sił w nogach, mijam stragany kupieckie. Słyszę jak sprzedawcy niczym roboty widząc człowieka – biegnące dziecko powtarzają tekst w stylu: „kup pan… u mnie najtaniej”. Zbliżam się do wylotu uliczki. Zaraz, zaraz.. Wylotu? Nie wierzę. Przede mną stoi mór. – Jest wielki – Myślę.
Nie zatrzymuje się. Pędzę dalej jak oszalały, nie wiem czy to wyobraźnia plecie mi figle w postaci omamów słuchowych, ale wydaje mi się, iż słyszę jak podąża za mną równie szybkim biegiem, co ja kilka osób. – Pewnie strażnicy. – Krzyczę w myślach. 
W tej samej chwili pojawiają mi się w głowie obrazy zimnej, wilgotnej celi. Ogarnia mnie przeczucie, że tej nocy nie dojrzę plejady gwiazd na niebie. Żeby, chociaż było w celi okno – Dumam. Słyszę jak biegnące za mną postacie zbliżają się raz po raz bliżej moich pleców. To koniec. – Mówię sam do siebie zdyszanym głosem, zwalniając krok. Do moich mięśni chyba doszły te złe wieści. Wieści o nie spędzeniu tej nocy na wolności. Tak to pewne. Nie mam już siły.
Mur nie jest już tak daleko. Opieram się na swych kolanach i dyszę makabrycznie. Leje się ze mnie jak z wiadra. Nawet gdybym dobiegł do muru i tak jest za duży, nie przeskoczę go. – Stwierdzam.
Odwracam się.
-No, no koleżko. Ukradłeś to jabłko? – Zanim obejmę postać całą wzrokiem to już wiem, że to strażnik. Ten charakterystyczny ton głosu… Ta pogarda dla nas – dzieci, złodziejaszków.
Już chcę odpowiedzieć stanowcze „Tak”, gdy spostrzegam, że nie mam przy sobie tego jabłka. Musiałem wyrzucić je uciekając. Kompletnie o nim zapomniałem.
-Ale ja nie ukradłem żadnego jabłka. – Oznajmiam.  Oby uwierzył. Zaciskam mocno kciuki. Moje ręce zaczynają drżeć. Strażnik chyba zauważył, że się boję, bo spogląda na mnie tak przeszywająco, że aż czuję jakby jego wzrok był włócznią i przebijał mnie na wylot.
-Kłamliwy szczeniak! – Warczy. –Widziałem jak uciekasz z owocem w ręku, wyrzuciłeś go dopiero wbiegając w tą uliczkę. Niedobrze. – Myślę. – Będę miał problem.  Łzy zbierają mi się w oczach.
Widzę jak do strażnika dobiega dwóch innych – To ten dzieciak? – Mówi jeden z nich, a drugi potwierdza skinieniem głowy.  – Ta, i to jeszcze kłamca. 3 Noce w celi to mu się odwidzi. – Mówi trzeci zachryple.
To były jedne z trzech najgorszych nocy, jakie przeżyłem, z wyjątkiem śmierci Diji, ucieczce przed wilkami i zatrucia ognistymi jagodami.
Jesteśmy przed bramą więzienia. Strażnicy witają się, szepczą coś między sobą i brama zostaje otwarta. Strażnik łapie mnie za kark i decyduje gdzie mam iść. Cilkelt i Derbe idą chyba tuż za mną. Ciężko rozpoznać ich kroki, kiedy idzie z nimi jeszcze 4 stróży. Przechodzimy przez opustoszony spacerniak. Podchodzimy do wielkich drewnianych drzwi pilnowanych przez stojących naprzeciwko siebie, uzbrojonych żołnierzy Gardenwall. Straże przepuszczają nas.
Podążamy na wprost korytarzem. Na ścianach przyczepione są pochodnie. Oszczędzają cały czas na elektryczności. – Wnioskuję.
Skręcamy w prawo. Widać schody. Wchodzimy na górę, jeszcze tylko kilka minut chodu i docieramy do celi. – Tu spędzicie noc. – Oznajmia jeden ze strażników popychając mnie do środka. Cilkelt i Derbe także zostają wepchnięci. Strażnik zasuwa kraty i przekręca kluczem, chwilę patrzy na nas i niebawem odchodzi, a za nim pozostali stróże.
-Słyszeliście! Wyślą nas do Yellowheart. – Wrzeszczy Derbe, przełamując ciszę, jaka nas ogarnęła.
-To tak jak wyrok śmieci. – Westchnął Cilkelt, a w jego głosie pobrzmiewała szczypta obojętności charakterystyczna dla niego. Cilkelt zazwyczaj niczym się nie przejmował, ale dało się wyczuć strach i zakłopotanie w tym, co mówi. W końcu trafić na Yellowheart to tak jak usłyszeć „wkrótce umrzesz, nie ma dla ciebie nadziei”.
-A może mamy jakąś szansę? – Wtrącam się. – Może warto spróbować.
-O, czym ty bredzisz? Wszyscy dobrze wiemy, ze powybijają nas jak mrówki. – Odpowiada pogardliwie Cilkelt.
-Co mamy do stracenia? – Pytam. Przyciągam na siebie wzrok Derbe, która rozczesuje palcami swoje gęste, czarne włosy.
-Ty naprawdę myślisz, że możemy być w tej 10 wygranych? – Śmieje się Cilkelt.
Przez chwilę patrzę na niego i wstrzymuję oddech. On naprawdę nie chcę spróbować. Zero w nim nadziei. – Co potrafisz? Władasz dobrze mieczem? Potrafisz strzelać z łuku? Masz wzrok elfów? Siłę krasnoludów? Doświadczasz likantropii o zachodzie słońca? Może jesteś wampirem? A może posiadasz jakieś inne nad przyrodzone umiejętności… - Zaczyna wymieniać Cilkelt, ale przerywa mu Derbe.
-Dość! – Wykrzykuję. – Cincal ma rację, po prostu będziemy trzymać się we trójkę. W ten sposób przeżyjemy.
-Pffff… - Parska chłopak. – Ten gnojek nic innego oprócz kradzieży nie potrafi, a ty wcale nie…
-Gnojek? – Przerywam. – Kogo nazywasz gnojem?
-Natychmiast macie przestać! – Wrzeszczy Derbe. – Bójka to ostanie, czego nam trzeba.
Cilkelt spluwa na ziemię, dając znak, że ewidentnie gardzi moją egzystencją. Ja nie reaguję. Staram zachowywać się jakby nic się nie stało. Celę ogarnia niezręczna cisza. Derbe skacze wzrokiem między mną a Cilkeltem. Cilkelt rozciera butem swoją ślinę. Ja natomiast drapie się po głowie i obserwuję ich.
-Spędziłem tu 3 noce, na jedzenie nie ma, co liczyć. –Oznajmiam nieśmiałym tonem.
-W porządku. – Uśmiecha się Derbe. – Spodziewałam się tego.
-Taa. – Przytakuję Cilkelt, całkiem dobrotliwym tonem w przeciwieństwie do tego, który zaprezentował chwilę temu.
-To jak kładziemy się spać? – Zadaje pytanie.
-Racja powinniśmy się kłaść. –Rzekła Derbe drapiąc się po plecach. Drapiąc się? Nie. Ona czegoś szuka. – O cholera! – Krzyczy. – Wszystkie nasze rzeczy zostały w jaskini.
-Taa, w jaskini? – Spogląda obrażony jak dziecko Cilkelt. – Te zapuszkowane mięśniaki nam je zabrały.
-Czyli śpimy na ziemi? – Spytała dziewczyna. Kiwnąłem głową. Jej wzrok nie wyglądał na zadowolony w końcu to dziewczyna. 
W tej samej chwili usłyszałem kroki. Były dość głośne, więc myślę, że kompani też je usłyszeli. Derbe wstrzymała na chwilę oddech a Cilkelt… Cilkelt przestał rozmazywać butem ślinę po ziemi.
-Ktoś idzie. – Informuję.
Wszyscy wsłuchujemy się w kroki. Widać pochodnie, czterech strażników i… Widać chłopca i dziewczynę prowadzonych przez nich. Gdzie ich prowadzą? Zaraz. Nasza cela jest ostatnią. Oni idą w tą stronę. Dorzucą ich do nas? – Zastanawiam się.
Ten sam strażnik, który wepchnął mnie do celi otwiera ją ponownie. – E wy! Wasza trójka. Nie ruszać się, macie nowych gości. – Mówi donośnym głosem, wpycha dwójkę nastolatków do nas. Zamyka celę, chwile się patrzy, chwilę potem wyciera dolną wargę i mówi:
-Chętnie obejrzę jak wasza 5 wyżyna się na arenie. – Śmieje się, odwraca i wraz z innymi strażnikami idzie, a w oddali słychać jego pogardliwy krzyk:
-Udanej nocy!
Patrzę na chłopaka. Jest podobnej budowy jak Cilkelt. Nowy więzień ma długie proste blond włosy, ale zaraz! Co to? Dostrzegam długie, charakterystyczne uszy. Czyżby to był… Niemożliwe ten chłopak to elf! – Patrzę pełny podziwu na elfa. Derbe i Cilkelt także musieli dojrzeć jego uszy, bo dyskutują na ten temat.
Spoglądam na dziewczynę, pierw na jej uszy – są normalne. To człowiek jak my. Wygląda na 15, góra 16 lat. Jest śliczna. Dziewczyna ma bladą, gładką cerę, błękitne oczy i długie bursztynowe włosy. Kogoś mi przypomina. Tak… - Przeskakuję chwilę po wspomnieniach w głowie. – Nie ma wątpliwości przypomina mi Diję.
-He. Nowi? Wy też zostaliście skazani na śmierć? – Pyta tym samym, wkurzającym coraz mocniej pogardliwym głosem Cilkelt.
-Na śmierć? – Dziwi się elf, a na jego twarzy pojawia się delikatny uśmiech. – O nie, nie. Ja trafię na Yellowheart, ale nie zamierzam zginąć, a dziewczyna? Nie znam jej.
-Phii, patrz Derbe kolejny… - Cilkelt zaciska pięści. – Może jak dostaniesz w swój elficki łeb to zaczniesz myśleć racjonalnie.
Bursztynowłosa dziewczyna przygląda się im. Na jej twarzy wypisany jest strach. Boi się – Tak jak ja. Ciekawe tylko, czego – tego, że zaraz dojdzie do bójki między elfem, a Cilkeltem czy jutra?
Nic bardziej mylnego. Cilkelt doskakuje ciężko do elfa. Zdenerwowany dniem nastolatek trzyma gardę wysoko przed swoją twarzą. Nowy przybysz nie wygląda na silniejszego od Cileklta, co prawda są podobnej budowy ciała, ale to elf… Trzeba uważać. Powinienem powstrzymać ich, lecz liczę na porażkę przyjaciela. Zdenerwował mnie. Należy mu się.
Rozjuszony kompan wymierza szybki cios prawą ręką w twarz elfa i po chwili… Cilkelt, leży plackiem na ziemi. Elf złapał jego dłoń tuż przed swoim nosem i podciął go.
Ten elf… On położył w kilka sekund Cilkelta. – Stwierdzam patrząc na leżącego przyjaciela, który usiłuje coś wykrzyczeć z nerwów.
-Jestem Aus. – Słysze elfa. – Miło mi was poznać. Wy też traficie na Yellowheart?
-Tak. – Wyrywa się Derbe. Spoglądam na nią ukratkiem. Dlaczego nie przejęła się Cilkeltem? – Dumam. – Przecież są nierozłączni. A może… może też ją wkurzał? Hm. W końcu Derbe to też człowiek i ma nerwy, a Cilkelt jej też dał powód by je naruszyć.
Najeżdżam wzrokiem na dziewczynę, ona również na mnie. Nasze spojrzenia krzyżują się. Ślicznotka rumieni się i odwraca wzrok. Robię to samo. Podobam jej się? – Myslę. – Nie, taka osoba jak ja miałaby się jej spodobać? A może? W końcu nie jestem chuderlakiem, mam mięśnie, umiem zadbać o pożywienie i wodę, jakoś sobie radzę. Nie… nie mam u niej szans. – Patrzę na swoje poobdzierane łachy. – Gdybym miał normalne ubranie… Może wtedy? W tej samej chwili z ziemi wstaje Cilkelt. – Ty gnoju! – Krzyczy. – Przewróciłeś mnie i myślisz, że ujdzie ci to na sucho? Awanturnik ponownie zaciska pięści i gotuje się do ataku. To samo robi Aus. – Nie jest dobrze. W jednej chwili moją uwagę zaczyna zwracać nowa przybyszka. Nieznajoma bierze parę bardzo głośnych wdechów, a z jej ust wydobywa się spokojny pisk? Melodia? Coś pięknego. Z jej ust zaczynają wydobywać się słowa. – Co to za język? – Zastanawiam się. Pierwszy raz słyszę tego typu słowa.
Niedługo potem nieznane mi słowa zostają zastąpione słowami w naszym języku. Ten śpiew… Coś niesamowitego, jest piękny. Te słowa… skąd ona zna taką piękną piosenkę?

„Chcę wzbić się ponad chmury niczym ptak. Pragnę anielskich skrzydeł, co wyniosą ponad mury mnie. Daj mi panie skrzydeł anielskich. Grajcie serafiny, lecę wraz z wami. Oooo serafiny! Lecę z wami. I ty wietrze, co wieczorem grasz na drzew liściach nie chciałbyś skrzydeł podarować mi? Mógłbyś głaskać piórka me. Dajcie mi skrzydła, śnieżnobiałe, nieskazitelne, lśniące w blasku słońca. Czy proszę o zbyt wiele? Podaruj mi swe skrzydła mój aniele. Pieśń niosę tę ponad niebiosa. Do ciebie matko. Do każdego anielskiego twego włosa.”

-Czy ty jesteś aniołem? – Pytam wlepiając wzrok w rumieniącą się dziewczynę. Ogarnia mnie złość. Przecież zawiozą nas do Yellowheart. – Przypominam sobie. – A jeśli będę musiał z nią walczyć na śmierć i życie. Nie mógłbym jej zabić. Wygląda tak niewinnie, stoi rumieniąc się, przymrużając powieki, oraz delikatnie uśmiechając się.
-Nie. – Ledwo słyszę jej cichutki głosik. – Ja… ja… je… jestem Amber. To znaczy zwą mnie Amber. – Dodaję.
-Cilkelt, co ci jest?! – Słyszę zza pleców Derbe.
Patrzę na Cilkelta. Co jest? – Dziwię się. Cilkelt leży na ziemi i…. chrapię? Tak to na pewno chrapanie. On śpi.
Derbe wymierza złowieszcze spojrzenie w Amber. – Coś ty mu zrobiła? – Wrzeszczy.
-Ja… ja… tylko nie chciałam by doszło do bójki… - W jej oczach pojawiają się łezki, wyglądające niczym kryształki.
-Coś mu zrobiła! Gadaj.
-Ja tylko użyłam zaklęcia usypiającego.
Derbe wzdycha i patrzy z uśmiechem na Celkilka, który śpi jak zabity. – Rzeczywiście, chrapię jak to on zwykle. – Stwierdza, tym razem ton jest łagodny, a łezki w oczach Amber znikają.
-Jego już nie będę budził, ale wy… Powiedzcie jak macie na imię.
-Derbe.
-Thao. – Mówię. – Drapie się po głowie, jak ja mogłem wypowiedzieć to słowo? – Cincal! To moje imię – Wykrzykuje. Derbe wybucha śmiechem. Amber rusza radośnie powiekami. Ale ten elf… Coś jest nie tak. Nie odpowiedział nic, na jego twarzy pojawił się dziwny uśmieszek. Czyżby kiedyś słyszał to imię? – To niemożliwe. Tylko ja i Dija znamy znaczenie tego imienia. Jeśli by znał znaczenie Thao, znaczyłoby to jednak, że on jest…
-Połóżmy się spać, jutro pod eskortą straży zawiozą nas do Yellowheart.
-Święta prawda. – Przytakuję Derbe.
Kładziemy się na zimnej podłodze. Nie upływa dużo czasu, współlokatorów ogarnia sen. Ostatnia zasypia Amber. Leże wpatrzony przez zakratowane okno na gwiazdy rozsypane po niebie. Wsłuchuje się w delikatny szelest liści. W końcu i mnie dopada sen. Moje powieki zaczynają się kleić. Nie daje mi spać reakcja Ausa na moje prawdziwe imię, ale nie rozmyślam o tym długo. W końcu i ja zasypiam.
Następnego dnia budzi nas ten sam strażnik, co przyprowadził i pod eskortą jego i innych strażników wyprowadzają nas. Odwracam głowę i patrzę być może ostatni raz na to paskudne więzienie. Na uliczki, stragany, domy, ludzi Gardenwall.
W głowie przemykają mi wszystkie miłe oraz złe wspomnienia związane z tym biednym, zacofanym miasteczkiem, które było dla mnie drugim domem. Strażnicy przywiązują nam ręce grubym posplatanym sznurem, takim samym jak do łodzi rybackich.
Wchodzimy do wozu. Siadamy, a naprzeciwko nas zasiada 4 strażników.
Ruszamy. – Krzyczy jeden z nich do powoźnika.
Patrzę przez okno na uciekające nam, piękne jak nigdy Gardenwall. Jedziemy w ciszy. Minęło już parę godzin. Każdy z nas pewnie duma o całym swoim życiu. Każdy ma poważną minę, z wyjątkiem Ausa – elfa, który cały czas delikatnie się uśmiecha. Czemu mu do śmiechu? – Zastanawiam się. – Przecież najprawdopodobniej umrzemy. Czyżby to, co pokazał w celi to nie wszystko? Co on ukrywa? Ta jego reakcja na moje imię… On… On jest inny.
Ten jego pusty wzrok, w którym odbija się krajobraz mijany przez nas. Czy ja go czasem skądś nie znam? – Nie raczej nie. Widzę go pierwszy raz. Trzeba na niego uważać.
Strażnicy cały czas o czymś gawędzą, o rzeczach nieistotnych. Nagle straż zaczyna rozmawiać o zawodnikach z areny.
-Ten chłopak, o którym opowiadał mi Dorkan podobno całkiem dobrze zna się na magii wody. – Wyłapuję jak mówi jeden z nich.
-Tak też o nim słyszałem, lecz nie daję mu dużych szans. – Mówi drugi.
-Racja. – Przytakuję 3 najpoważniejszym głosem. – Słyszałem o Meredill – dziewczynie o białych włosach, wilczych oczach i ostrych pazurach, to pewnie wilkołak, posługuje się likantropią.
-Jest jeszcze chłopiec przewidujący przyszłość – Dodaję 4.
-Tak też o nim słyszałem. – Przytakuję ten z najpoważniejszym głosem.
W jednej chwili ogarnia mnie przerażenie. Co? Tacy przeciwnicy? Przecież oni rozniosą nas w pył. Mam ochotę płakać. Nagle wóz zatrzymuje się.
-Jesteśmy na miejscu. – Słyszymy powoźnika.
-Jeden ze strażników otwiera wóz. – Wychodzić! – Krzyczy.
Wstajemy i suniemy stopami po ziemi, nie jest łatwo poruszać się ze związanymi nogami.
Stajemy przed wielką złotą bramą, nad którą widnieje tabliczka z napisem:

„Yellowheart – ryzyko, krew, życie, marzenia. Tutaj rozpadasz się, sklejasz i ponownie kruszysz.”

Bez wątpienia dotarliśmy na miejsce. To, co widziałem na ekranach, oraz słyszałem z opowieści na mieście jest niczym w porównaniu do tego widoku. Za bramą widać pełno bogato ozdobionych budynków o przeróżnych kształtach. Strażnik ubrany w złotą, ekstrawagancką zbroję przyciska jakiś przycisk w budce strażniczej, gdzie urzęduje i brama otwiera się.
Dwie części złotego wejścia chowają się powoli w murze oddalając się od siebie.
-Można wchodzić. – Mówi operator bramy.
-Słyszeliście? – Pyta jeden ze strażników Gardenwalldzkich. – Już, już ruszać się. – Pogania.
Przekraczamy wejście Yellowheart. Spoglądam na wielki budynek. To chyba wieżowiec, słyszałem kiedyś o tych wielkich budynkach i widziałem na ekranach, kiedy to transmitowali jakiś turniej, ale nie sądziłem, że naprawdę istnieje.
Na budynku widzę wyświetlony cyfrowy obraz. Widzę siebie, Celkilta, Derbe, Amber i Ausa. Widzę jak idziemy, a raczej suniemy splątanymi nogami po ziemi. Zaraz, zaraz. Teraz dopiero dostrzegam, że to nie zmienia tylko beton? Gardenwall jest jakieś 100 lat za Yellowheart. Znikamy z obrazu na wieżowcu i ponownie pojawia się ubrany w białą koszule i postawione do góry włosy mężczyzna z mikrofonem. – Panie i panowie! Oto ostatnia 5 zawodników! Zapraszamy do oglądania rozpoczęcia zawodów nowicjuszy już jutro o godzinie 18. – Słyszę rozbawiony głos. Nie dochodzi on z ekranu. Nawet nie wiem skąd dochodzi…
-Idziemy do waszych lokum. Lokum jest dla nowicjuszy. Tam dostaniecie wody i jedzenia. – Informuje strażnik.
Podziwiam wielkie, nowoczesne Yellowheart. Zbliżamy się do budynku nad drzwiami, którego wisi napis „kwatery nowicjuszy”. Wchodzimy po schodkach, szklane drzwi rozsuwają się. Spoglądam na jedną z osób stojących przy szklanej szybie i jedzącej bułkę. Uświadamiam sobie, ze wiem, kim on jest. Nie mogę w to uwierzyć to…

UWAGA! 
 Zachęcam do komentowania rozdziałów. Chciałbym znać waszą opinie i wiedzieć czy warto kontynuować. Czy w ogóle ktoś z was czyta. 

A teraz ciekawostka!

Czy wzorowałem się pisząc to opowiadanie jakąś książką lub filmem? 
-Tak! Zafascynowany serialem "Spartacus" wymyśliłem fabułę "Dzieci z Yellowheart". Jeśli zobaczycie podobieństwo do "The huger games" to nic dziwnego, bo po skończeniu owej książki wziąłem się w garść i zacząłem rozpisywać fabułę mojego opowiadania. Na początku miałem pójść stylem Sapkowskiego, ale właśnie po "Głodowych Igrzyskach :)" to Thao dostał zaszczyt narracji mojego "dzieła". 


W niedziele rozdział 3! Zapraszam do komentowania! 
 
 

1 komentarz:

  1. Fajniusi bloog;p dzieki za wejscie na blooga ;hpisv.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń